24/05/10

Pożegnanie i podziękowanie


Wzruszające – tak określili włoscy dziennikarze tłumy Polaków, które przybyły do Rzymu autokarami, pociągami i samochodami osobowymi, by pożegnać swojego papieża. Polskie flagi z czarną przepaską podniesione wysoko w górę, wizerunki Jana Pawła II przyklejone do szyb i napisy: Żegnamy Ojca. Twarze zmęczone, oczy podkrążone mówiły wszystko o trudach podróży trwającej ponad dobę. Do Rzymu przybyło 500 tys. Polaków. To tak jakby duże polskie miasto nagle wyemigrowało i osiedliło się w samym centrum Romy. Tak, jakby wyemigrowało tam pół Łodzi...
Przez kilka dni Rzym był domem Polaków. Wysiłek i zdeterminowanie, jaki rodacy złożyli w hołdzie wielkiemu Polakowi, poruszył wszystkich. Wyrazem tego były polskie, biało-czerwone flagi, jakie wielu Włochów trzymało podczas pogrzebu. Widok tych setek tysięcy zmęczonych, smutnych i zdeterminowanych twarzy, przekonał władze włoskie do tego, by również w czwartek nie ograniczać wejścia do Bazyliki i pozwolić spóźnialskim pożegnać się z papieżem, jakby to był ktoś najbliższy z rodziny. Wśród nich znalazłam się także ja...


Pożegnanie i podziękowanie

Tekst i zdjęcia: AGNIESZKA ZAKRZEWICZ


W długim wężu ludzkim, jaki wił się bez końca przez Via della Conciliazione, powiewało tysiące polskich flag. Ludzie stłoczeni w niezbyt szerokim korytarzu, zamkniętym przez metalowe barierki, byli szczęśliwi, że uda im się zobaczyć go po raz ostatni. Młodzi, starsi, rodziny z dziećmi. Grupy z plecakami, kierowane przez księży, które przybyły ze wszystkich zakątków Polski: Wrocław, Katowice, Kraków, Strzegom, Łask, Piastów, Ciechanów, Olsztyn, Łódź... Polacy stojący w tej niezwykłej kolejce mówili jednak mało. Na wszystkich twarzach czytało się ten charakterystyczny stan napięcia i zdenerwowania, jaki wywołują tylko wielkie emocje. Choć twarze próbowały uśmiechać się do kamer telewizyjnych, w oczach kręciły się łzy. - To była konieczność – powiedziały mi dwie szwagierki Jakubowskie, które przyjechały z mężami do Rzymu z Łasku. - Zadzwoniliśmy do siebie i bałyśmy się powiedzieć, że chcemy to zrobić. Kiedy słowa wreszcie przeszły przez gardła – spakowałyśmy się w pięć minut i jesteśmy...
- To była wewnętrzna potrzeba – mówiła trójka młodych pielgrzymów Arek, Tomek i Kasia z Krakowa. – Papież zmienił nam życie, zaszczepił w nas wszystkich ideały, nadzieję i miłość. Musieliśmy go pożegnać. - Wiele osób wolało jednak milczeć i na pytanie, dlaczego tu przyjechali, odpowiadało: - To bardzo osobiste pytanie... – To zbyt trudne pytanie...
Kolejka w czwartek posuwała się sprawniej niż w poprzednie dni. W środę, tysiące osób, które chciały zobaczyć Jana Pawła II musiało czekać cały dzień i całą noc. Po drugiej stronie barierek stali włoscy wolontariusze, którzy podobnie jak Polacy, przybyli ze wszystkich zakątków kraju. Włoska Obrona Cywilna w pomarańczowych kombinezonach, policjanci z Gwardii Finansowej w szarych mundurach i zielonych beretach, ochotniczki z Włoskiego Czerwonego Krzyża w białych strojach. Rozdawali butelki wody. Radzili, aby zmoczyć głowy lub schronić się pod parasolkami, bo świeci mocne, południowe słońce. Rozmawiałam z Sandro – młodym chłopakiem z OC, który przyjechał z Sycylii – Zadzwonili do mnie przedwczoraj, bo brakowało im ludzi. Miałem egzamin, zdałem i wsiadłem w pociąg. Ten sam los połączył pielgrzymów i wolontariuszy. Większość z nich pełniła 12 godzinną służbę, pilnując porządku, pomagając starszym i niepełnosprawnym, ratując tych, którzy mdleli z wyczerpania. Uśmiechnięta ochotniczka z WCK żartowała – Macie szczęście. Wczoraj, ludzie stojący w tym miejscu potrzebowali czterech godzin, aby wejść do Bazyliki. Wam uda się pewnie w dwie i pół. Patrzyłam na twarze włoskich ochotników. Były równie zmęczone jak twarze polskich pielgrzymów. Nic dziwnego - przez Bazylikę przechodziło 18 tys. osób na godzinę. 1,5 miliona ludzi z całego świata.

BIWAK PRZY SAN PIETRO
Robiła dziwne wrażenie szeroka, monumentalna i elegancka ulica prowadząca do Watykanu, wybudowana w latach trzydziestych ubiegłego wieku, gdy Włochy podpisały konkordat ze Stolicą Apostolską. Jej marmurowe chodniki z kamiennymi ławeczkami zamieniły się w jedno wielkie pole biwakowe. Polacy, którzy przebyli szmat drogi i przestali całą noc w kolejce, spali na karimatach z plecakami pod głowami. Inni czytali gazety, pili kawę i jedli kanapki. Marmurowe olbrzymie latarnie, oświetlające nocą Via della Conciliazione, zostały przemienione w ołtarzyki pamięci. Obwinięto je biało-czerwonymi flagami, na jakich widniały napisy w różnych językach. Ludzie napisali ciepłe słowa pożegnania, poprzypinali do flag obrazki z Janem Pawłem II oraz swoje własne zdjęcia. Pozostawili różańce, modlitewniki, osobiste pamiątki. U podnóża cokołów zapalili znicze i świeczki, które oczerniły marmur jakby na znak żałoby. Nawet ozdobne palmy w donicach zostały przybrane polskimi flagami.
Czas płynął jednak bardzo wolno – zaledwie kilka kroków, co piętnaście minut. Ludzie w kolejce do Bazyliki, deptali sobie po piętach, ale nikt nikogo nie popychał. Olbrzymia masa ludzka przesuwała się płynnie i spokojnie. Patrząc przed siebie widziałam tylko głowy, parasolki i flagi. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam kilometrowy, kolorowy wąż niemający końca...
Niebo nad Rzymem zrobiło się purpurowe i zapaliły się latarnie, kiedy grupa pielgrzymów, w jakiej się znajdowałam, dotarła wreszcie na Plac Świętego Piotra, skąd można było zobaczyć San Pietro i schody prowadzące do środka. Wolontariusze z OC przepuszczali po kilkadziesiąt osób, zachowując odstęp czasowy, by uniknąć tłoku w kościele. Olbrzymi, okrągły plac, otoczony kolumnadą niczym otwartymi ramionami, był przygnębiająco pusty. Aby zapełnić tę pustkę, ludzie podawali włoskim ochotnikom polskie flagi, transparenty z napisami, rysunki i kwiaty. Ci rozkładali je na bruku, przyciskając zniczami i butelkami wody.
Dotarliśmy wreszcie pod schody, gdzie nazajutrz miała odbywać się uroczystość pogrzebowa i gdzie mieli zasiąść kardynałowie, prezydenci, królowie i delegacje rządowe. Na razie krzesła były puste, tak jak plac. Przez środek przechodziło jednak kilku najwyższych dostojników kościelnych, którzy przybyli na pogrzeb i na konklawe. Szli na wieczorny spacer po Wiecznym Mieście.
Po kilkunastu, niekończących się minutach postoju, znowu ruszyliśmy. Tłum ożywił się niespodziewanie i wbiegł na schody. Ludzie wyciągnęli telefony – Wreszcie wchodzimy do Bazyliki!!! – słyszałam głosy wielu Polaków, którzy dzwonili do kraju. Zatrzymaliśmy się jednak, bo przed nami wpuszczano bocznym wejściem jakąś państwową delegację. – Zawsze są ci, którzy chcą wejść na skróty do Raju – skomentował Włoch obok mnie.

OSTATNI RAZ
W końcu przekroczyliśmy wielkie wrota i w oddali widać było ołtarz Berniniego. Wszyscy fotografowali, kręcili filmy małymi kamerami i upamiętniali zdarzenie przez telefony komórkowe. Każdy chciał utrwalić ten moment, każdy chciał sfotografować papieża ostatni raz, tak jak chciał go zobaczyć ostatni raz. Te zdjęcia były jedyną namacalną pamiątką po nim. I nie było w tym nic złego – Jan Paweł II znał media i posługiwał się nimi doskonale. Na pewno nie ma nic przeciwko temu...
Przed katafalkiem, na jakim leżał papież, nie można się było zatrzymywać. Wszystko trwało dosłownie ułamki sekund. I dopiero wtedy, gdy przeszło się już na drugą stronę Bazyliki i trzeba było ją opuszczać – Polacy zdawali sobie sprawę z tego, że papieża już nie ma. W ich oczach kręciły się łzy. Klękali i modlili się w skupieniu, jakby to były ostatnie chwile z osobą najbliższą - z ojcem, dziadkiem, przyjacielem, opiekunem...
Kiedy wyszłam z Bazyliki, tłum ociągał się by opuścić jej okolice, choć siły porządkowe prosiły, by ludzie oddalili się. Wzdłuż kolumnady powstawały małe ołtarzyki – ludzie stawiali świece, składali polskie flagi i pisali - pozdrowienia, myśli, modlitwy, słowa podziękowania i pożegnania. Szkoda, że nie było czasu, aby utrwalić na zdjęciach tę niesamowitą i jedyną księgę Polaków, popchniętych przez niezrozumiałą potrzebę wewnętrzną, która połączyła ich. Marek z Łaziska mówił mi, że przyjechał po raz pierwszy zobaczyć papieża. – Nie jestem osobą bardzo religijną, ale przyjechałem tu jako przedstawiciel całej rodziny. Kazali mi pożegnać go w ich imieniu. Myślę, że jestem osobą uprzywilejowaną, bo wszyscy Polacy chcieli tu być i nie wszyscy mogli...
Spotykałam też polskich żołnierzy z Ciechanowskiego 1 Pułku Artylerii, z 3 Brygady Zmechanizowanej z Lublina, z Białobrzeskiego 9 Pułku spod Warszawy, z Lubelskiego Oddziału Żandarmerii. Włoska Gwardia Finansowa wprowadziła ich do Bazyliki z honorami, oddając w ten sposób cześć Wojsku Polskiemu. – Dla nas to był „cud nad Wisłą” – żartowali wzruszeni. - Papież pochodził z rodziny wojskowej i zrobił wiele dla wojska, – dlatego musieliśmy go pożegnać. Kiedy jednak rozmowa stała się mniej oficjalna, jeden z żołnierzy wyjawił mi: - Dziś czuję się, jakby mój ojciec umarł po raz drugi.

Włosi byli zaskoczeni kulturą osobistą, zdyscyplinowaniem i zorganizowaniem Polaków, którzy przyjechali do Rzymu pożegnać Jana Pawła II. Masowa i spontaniczna pielgrzymka polska miała wymiar religijny, narodowy i przede wszystkim zwyczajnie ludzki. W tym trudnym i bolesnym pożegnaniu, wolontariusze włoscy pomogli Polakom. Za tę pomoc i solidarność należą im się podziękowania.




© AGNIESZKA ZAKRZEWICZ, 2005

Wszystkie teksty i zdjęcia zamieszczone na stronach internetowych www.bezgranic.net.pl
są chronione prawem autorskim.
Wszelki plagiat, przedruk lub wykorzystywanie bez zgody autora jest wykroczeniem
i roszczenia z tego tytułu będą dochodzone na drodze sądowej.






















































Nessun commento:

Posta un commento

Nota. Solo i membri di questo blog possono postare un commento.